Opublikowano

Nasze poddasze – nieidealne

Tym wpisem chciałbym rozpocząć cykl postów o wnętrzu – nieidealnym, ale naszym jedynym, przytulnym, w którym żyje nam się bardzo dobrze i wiąże nas z nim wiele wspomnień i pięknych chwil. To, to wnętrze wspólnie remontowaliśmy, przygotowywaliśmy się w nim do ślubu, cieszyliśmy się cały okres ciąży, a nasz synek Gustaw zamieszkał w nim po narodzinach i to tu rozwinęliśmy naszą firmę.

Chciałbym pokazać osobom, które na początku swojej drogi mieszkają: nad garażem u rodziców, w wynajętym mieszkaniu, kawalerce czy na nieustawnym poddaszu starego bloku, że można polubić się ze swoim wnętrzem. Żyć tu i teraz wnętrzarsko! I odrzucić kompleksy związane z mieszkaniem „na chwilę”. Nie wszyscy mają taką samą drogę do dorosłości, kariery i własnego domu. Nie każdy ma taki sam start albo najzwyczajniej w świecie ma inne priorytety. To normalne, choć tak często porównujemy się z innymi i tak często z tego właśnie powodu nie umiemy polubić się z przestrzeniami, w których spędzamy zdecydowaną większość swojej młodości.

Łóżko, to jeden z naszych ulubionych zakupów. Jest już bardzo przemyślanym meblem na naszym poddaszu, w idealnym kolorze i rozmiarze, ale o tym kiedyś jeszcze napiszę.
Nad łóżkiem bardzo często zmienia się galeria grafik i obrazów, przede wszystkim dlatego, że to moja scenografia do robienia zdjęć do sklepu i na Instagram 😉 Ale też dlatego, że bardzo lubię takie zmiany. Wnętrze od razu jest świeże, a ja mam ochotę w nim przebywać i cieszę się nim kolejny raz od nowa.

Nie mamy w naturze inwestować w coś, co jest na kilka następnych lat i przede wszystkim nie należy do nas. Zatem kupujemy głównie dekoracje, tekstylia i wymarzone meble, które w przyszłości ze sobą zabierzemy. To uciążliwe zadanie dla wnętrzarza, ale bardzo przemyślane. Liczę na to, że dzięki temu szybciej dotrzemy do celu, na którym nam zależy. Aczkolwiek ten rok pokazał chyba wszystkim, że snuć plany możemy zawsze, gorzej z ich realizacją w wyznaczonych terminach.

Strefa wypoczynkowa. Kiedyś pokażę Wam naszą czarną ścianę, która szokowała wszystkie babcie 😉

Paradoksalnie mnie jako architektowi wnętrz zajęło sporo czasu, żeby wyjść ze schematu – idealne wnętrze, albo żadne! Natomiast tak, jak rozwijam się personalnie, jako kobieta, jako mama i żona, poznając siebie coraz intensywniej, bardziej rozumiem, lubię i wybaczam sobie coraz częściej, tak też moja przemiana ma znaczenie w odbiorze wnętrz. Nie żyję już w czarno-białym świecie jedynek i zer. Te czasy na szczęście minęły! Myślę, że do tego trzeba kilku lat, garści doświadczeń i godzin analiz, żeby przełożyć takie przemyślenia na inne płaszczyzny. Teraz dostrzegam, że w naszym przytulnym wnętrzu czasem wystarczy piękna świeca, nastrojowe światło, ciepły koc i klimat, który tworzymy my sami, żeby żyło nam się tam pięknie.